Poszukiwany listem gończym za pomówienie dziennikarz spędził święta w areszcie. Chociaż wpłacił kaucję, musi siedzieć, bo oryginał postanowienia o zwolnieniu nie dotarł jeszcze do aresztu. Sąd wysłał je pocztą.
– Robert wyszedł w czwartek z redakcji ok. godz. 16. Dwie godziny później zadzwonił policjant z komisariatu Warszawa-Wawer, że mąż został aresztowany. Ściągnęli go z ulicy jak przestępcę – opowiada Anna, żona Roberta Rewińskiego, b. dziennikarza “Gazety”.
Noc spędził w policyjnej izbie zatrzymań. Potem osadzono go w areszcie na Grochowie.Okazało się, że Sąd Rejonowy w Zielonej Górze rozesłał za nim list gończy. Oskarżył go o pomówienie (ze słynnego art. 212 kk) zielonogórski biznesmen za artykuł w lokalnym dodatku “Gazety”.
_x000D_
– Wysłanie listu gończego to standardowa procedura. Dziennikarz trzykrotnie nie stawił się na rozprawie. Sprawa przeciąga się od roku – mówi nam sędzia Jarosław Kasperowicz, przewodniczący VII wydziału Rejonowego Sądu Grodzkiego w Zielonej Górze.
List gończy można wystawić tylko za osobą tymczasowo aresztowaną. Więc sąd postanowił o aresztowaniu Rewińskiego. W uzasadnieniu listu gończego – wystawionego 6 lutego – sąd napisał: “oskarżony wyprowadził się spod wskazanego adresu, ale nie podał aktualnego miejsca pobytu. Z informacji policji wynika, że aktualne miejsce pobytu nie jest znane, przebywa on prawdopodobnie na terenie Niemiec (…) Jedynie stosowanie środka izolacyjnego środka zapobiegawczego jest w stanie zabezpieczyć prawidłowy tok postępowania”. – Mój klient nie uchylał się przed sądem, po prostu w związku z charakterem pracy często znajduje się poza miejscem zamieszkania – tłumaczy Przemysław Maciak, adwokat dziennikarza. – Nie rozumiem, dlaczego sąd nie zastosował innego środka zapobiegawczego, np. nakazu doprowadzenia na rozprawę, tylko od razy zdecydował o aresztowaniu.
Sędzia Ryszard Rólka, rzecznik Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, tłumaczy, że wydanie nakazu doprowadzenia nie miało sensu, skoro nie znane było miejsce pobytu oskarżonego. A policja nie była w stanie go ustalić. Nic nie dały też pisma sądu do Biura Adresowego i do redakcji, w których Rewiński był zatrudniony. – Nie mamy wpływu na jakość i rodzaj czynności wykonywanych przez policję – dodaje.
Jednak wydanie listu gończego poskutkowało: policja znalazła dziennikarza – w Warszawie.
Dlaczego wcześniej policja nie potrafiła go odszukać? Usiłowaliśmy to ustalić w lubuskiej komendzie wojewódzkiej, której podlega komenda w Żarach – miejscu zameldowania dziennikarza. – Policjanci mieli za zadanie jedynie potwierdzić, czy oskarżony nadal mieszka pod wskazanym adresem. Kiedy ustalili, że tak nie jest, wysłali do sądu odpowiednią notatkę – opowiada Marek Waraksa z zespołu prasowego lubuskiej komendy. Jego zdaniem sąd musiał źle sformułować pismo, bo gdyby poprosił o ustalenie miejsca zamieszkania, policja by je ustaliła.
Następnego dnia po aresztowaniu dziennikarza – w piątek – jego adwokat wniósł do sądu prośbę o uchylenie aresztu i zamianę go na poręczenie majątkowe. Sąd zareagował natychmiast: w piątek wydał postanowienie, że areszt ma być uchylony po wpłaceniu przez Rewińskiego na sądowe konto 20 tys. zł. Pieniądze zostały wpłacone natychmiast. Dziennikarz nie wyszedł jednak na wolność. Dlaczego? Bo areszt nie może wypuścić aresztanta, jeśli nie dostanie oryginału postanowienia sądu. Tak stanowi rozporządzenie ministra sprawiedliwości. A oryginał sąd wysłał pocztą.
– Wiele sądów wysyła do nas zaufanych gońców. Mamy ich zewidencjonowanych, więc mamy pewność, że dokumenty nie są podrobione – tłumaczy Małgorzata Nadulicz, rzecznik aresztu śledczego na Grochowie. Dlaczego sąd w Zielonej Górze z gońca nie skorzystał?
– Nie mamy podpisanej takiej umowy z firmą kurierską, bo takie rozwiązanie nie jest zgodne z prawem. Znamy przypadki przewodniczących wydziałów, którzy podpisali takie umowy, a teraz mają postępowania w sprawie naruszenia dyscypliny finansów publicznych – tłumaczy sędzia Rafał Skrzypczak, prezes Sądu Rejonowego w Zielonej Górze.