Lekarze i przedstawiciele firm farmaceutycznych niechętnie używają pojęcia “eksperyment medyczny”. Źle się kojarzy. Wola bezpieczny, znacznie mniej groźnie brzmiący termin: “badania kliniczne”. Ale używanie innej nazwy nie zmienia jednego: ryzyko, jakie niesie ze sobą testowanie nowych leków na pacjentach, wciąż pozostaje to samo.
_x000D_
Janusz Ł. z Poznania, 26 lat, trzydniowy zarost, wbity w podłogę wzrok. I nerwowo splecione dłonie. Kiedy sześć lat temu dowiedział sie, że ma wirusowe zapalenie wątroby typu C, nie błądził oczami po czubkach swoich butów i nie splątał nerwowo dłoni. Sześć lat temu kończył technikum mechaniczne, chodził do pubów, miał znajomych i przyjaciół. Dziś ma za sobą dwie próby samobójcze i kilka długich pobytów w szpitalach psychiatrycznych. Twierdzi, że to skutek wzięcia udziału w badaniach klinicznych nowego interferonu. Firmę farmaceutyczna, która zleciła badania, pozwał do sadu. – To nie jest wyłącznie proces o odszkodowanie, to także proces, który wyznaczy granice odpowiedzialności za podejmowane eksperymenty medyczne – twierdzi Przemysław Maciak, adwokat Janusza Ł.
_x000D_
W kwietniu 2001 roku, dwa lata po wykryciu wirusa, Janusz Ł. trafił do Kliniki Chorób Zakaźnych w Poznaniu. Wyniki przeprowadzonych tam badan nie pozostawiły żadnych wątpliwości – wirus czynił w jego organizmie coraz większe szkody. Lekarze stwierdzili włóknienie wątroby i zalecili leczenie interferonem i rybaviryna. Skuteczność leczenia nie jest oszałamiająca: zaledwie jeden pacjent na pięciu ma szczęście i pokonuje wirusa. Ale to jedyny dziś sposób leczenia wirusowego zapalenia wątroby. Innego nie ma.
_x000D_
Kilka dni później Janusz Ł. dostał propozycję udziału w eksperymencie medyczno-leczniczym. Jego celem było sprawdzenie nowego sposobu dawkowania genetycznie zmodyfikowanego interferonu o nazwie Interferon Alfacon 1 (handlowa nazwa: Infergen). Rok wcześniej lek został zarejestrowany w Polsce i uzyskał zgodę na wprowadzenie do obrotu. Lekarze chwalili go za większą skuteczność i zalecali przyjmowanie standardowych dawek trzy razy w tygodniu. Producent leku farmaceutyczna firma Yamanouchi Pharma (dziś Astellas) zlecił Akademii Medycznej w Poznaniu badanie mające dać odpowiedź na pytanie, jak działa lek podawany pacjentom codziennie.
_x000D_
Przygotowany przez poznańską AM projekt badania zatwierdziła Komisja Bioetyczna działająca przy Akademii. Projekt zakładał, ze w badaniu weźmie udział 10-osobowa grupa chorych, nigdy wcześniej nieleczonych interferonem. Pięcioro losowo wybranych pacjentów miało przyjmować lek trzy razy w tygodniu, pięcioro – każdego dnia. Wszyscy zostali wcześniej poinformowani o zagrożeniach, czyli możliwości wystąpienia skutków ubocznych. Najłagodniejsze z nich to objawy grypopodobne, czyli uczucie zmęczenia, złe samopoczucie, podwyższona temperatura, dreszcze, bóle głowy, mięśni i stawów. Trochę ostrzejsze to biegunka i wymioty. Istniało też ryzyko wystąpienia objawów depresji i myśli samobójczych. Wszyscy biorący udział w eksperymencie zostali poinformowani, ze o takich objawach należy natychmiast powiadomić prowadzących lekarzy.
_x000D_
Mimo istniejącego ryzyka Janusz Ł. uznał propozycje za zrządzenie losu, gwiazdkę z nieba. Po pierwsze dlatego, ze leczenie interferonem jest kosztowne, a za kuracje w ramach badan klinicznych nie musiał płacić ani grosza. Po drugie, bo na rozpoczęcie kuracji pacjenci czekają zwykle co najmniej dwa lata. W ramach eksperymentu mógł ją rozpocząć natychmiast. – Dla pacjentów udział w badaniach klinicznych jest często bardzo korzystny – przekonuje profesor Zbigniew Gaciong z Akademii Medycznej w Warszawie. – Mają lepszą opiekę, są nieustannie monitorowani, nie muszą wystawać w kolejkach. Ale muszą mieć świadomość i ją mają, że mogą wystąpić skutki niepożądane. Tak samo zresztą jak w przypadku każdego leczenia. Skutki uboczne mogą wystąpić nawet po aspirynie.
_x000D_
Janusz Ł. podpisał zgodę na uczestnictwo w eksperymencie. Los przydzielił go do grupy biorących lek trzy razy w tygodniu. Początki nie były złe. Po pierwszych dawkach leku Janusz Ł. odczuwał wprawdzie lekkie objawy grypy, ale te szybko minęły. Potem jednak było już coraz gorzej. Po dwóch tygodniach od przyjęcia pierwszej dawki zgłosił lekarzom złe samopoczucie. Tydzień później miał kłopoty ze słuchem i objawy, które mogły wskazywać na lekki stan depresyjny. Przez tydzień leżał w szpitalu, psychiatra stwierdził u niego “epizod depresji umiarkowanej”. Ze szpitala wypisano go z zaleceniem przyjmowania leków antydepresyjnych. Po ośmiu tygodniach leczenia interferonem został powtórnie przyjęty na oddział psychiatryczny z rozpoznaniem zaburzenia urojeniowo-depresyjnego o cieżkim przebiegu z ostrymi tendencjami samobójczymi. Lekarze zdecydowali o zakończeniu kuracji interferonem. – Czułem, jakbym żył w innym świecie, bardzo nieprzyjemnym, groźnym – wspomina Janusz Ł. – Bylem przekonany, że jestem śledzony, obserwowany, że coś mi zagraża.